Cierpienie jest nieodzowną częścią ludzkiego życia. Bez względu na to, jak bardzo chcielibyśmy się go wyzbyć, jak zafałszować rzeczywistość - konstatacja jest jedna - ono jest. Czasami początkowo rodzi bunt, a dopiero z czasem przychodzi akceptacja. Ale przychodzi, bo długofalowo jest nieodzowna, bo życie jest pełne wzlotów i upadków, radości i smutków, bo wpierw cieszymy się siedmioma latami tłustymi, ale później przychodzi siedem lat chudych. Zawsze, prędzej, czy później jest źle.
Łatwo jest być radosnym i pogodnym, cieszyć się wiosną za oknem, gdy wszystko idzie po mojej myśli, ale co jeśli nie? Co jeśli na widok pewnych obrazków z rozrzewnieniem marzę o czymś nieosiągalnym, nie zadowalam się tym, co mam, co jest dla mnie dostępne, tym samym wpędzam się w stan głębokiego żalu i tęsknoty za czymś, co tak naprawdę jest ułudą?
Kilka ostatnich wydarzeń wraz ze zbliżającą się wielkimi krokami rozprawą rozwodową zaburzyło moją pogodę ducha i złożyło się na kryzys z... delikatną (musiałam to napisać, by się usprawiedliwić przed samą sobą) tendencją do użalania się nad sobą. A że od jakiegoś czasu staram się mieć kontakt z rzeczywistością i nie udawać, że jest dobrze, jak wcale nie jest - godzę się na to. Pozwalam sobie na smutek, lęk, żal i złość, bo wiem i doświadczyłam, że walcząc i szamotając się z tymi nieprzyjemnymi uczuciami, wydłużyłabym tyko czas potrzebny na zmianę tego stanu. I wszystko w porządku dopóki pamiętam, by temu cierpieniu nie poddawać się biernie, nie pławić się w jego przeżywaniu, bo to już cierpiętnictwo. A tego nie chcę. (...)
Zawsze jednak pozostaje mi jedno: Boże, użycz mi pogody ducha, abym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniała to, co mogę zmienić i mądrości, abym odróżniała jedno od drugiego.
Niech się dzieje wola Twoja, nie moja. Nawet, gdy to jest wymagające, nawet gdy wolałabym pójść inną ścieżką, tą łatwiejszą.
Tutaj można przeczytać cały artykuł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz