We czwartek miałam umówioną wizytę w Wydziale Komunikacji Urzędu Miejskiego, by wykreślić byłego męża z dowodu rejestracyjnego auta, które zakupiliśmy mając jeszcze małżeńską wspólnotę majątkową. Już dawno postanowiliśmy, że on mi daruje swoją połowę, a ja spłacę resztę kredytu (który notabene przewyższa wartość 50% pojazdu). Do urzędu umówiłam się telefonicznie dwa tygodnie temu i już wówczas spytałam, co mi jest niezbędne, by formalności dopełnić. Dostałam informację: karta pojazdu, dowód rejestracyjny, aktualne ubezpieczenie OC, umowa darowizny i dowód osobisty. Zabrałam wszystko. Zwolniłam się wcześniej z pracy. Pojechałam. Pierwsze pytanie przemiłej, ale jak się później okazało niedouczonej pani w okienku brzmiało: kim jest dla pani współwłaściciel auta? Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że jeszcze mężem, gdyż orzeczenie o rozwodzie się jeszcze nie uprawomocniło. Pani odpowiedziała mi, że w takim układzie ona męża nie może wykreślić, bo nie mamy rozwodu. Podejrzewam, że nie o fakt zakończenia małżeństwa jej chodziło, tylko o to, że współwłasności łącznej (a taka ma miejsce przy wspólnocie małżeńskiej) nie można dzielić, a co za tym idzie komuś darować choćby części, gdyż to jest jedna, niepodzielna całość. Odpowiedziałam jej, że to, że nie ma prawomocnego orzeczenia o rozwodzie nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż mamy z mężem rozdzielność majątkową, którą podpisaliśmy półtora roku temu przed notariuszem. Już wówczas mieliśmy prawo się podzielić majątkiem, bo współwłasność łączna automatycznie przekształciła się we współwłasność cząstkową, ale decyzję o tym podjęliśmy dopiero teraz. A ona znowu swoje - że pojazd był przedmiotem wspólnoty majątkowej i skąd ona ma wiedzieć, że podzieliliśmy się po 50%? Najwyraźniej to, że tak stanowiła umowa darowizny podpisana przez nas oboje do niej nie przemówiło. Wytłumaczyłam, że ustawa stanowi, iż o ile małżonkowie nie postanowili inaczej (nie nastąpiły określone ku temu okoliczności) majątek dzieli się dokładnie po połowie. Niepotrzebne są do tego jakieś dodatkowe oświadczenia. Pani skonsultowała to z trzema innymi pracownikami urzędu. Żaden z nich nie wiedział. Niestety nie odważył się, ani nie pokusił sam sprawdzić, jak stanowi nasze prawodawstwo (szczególnie, że zbliżała się godzina "0", czyli czas wyjścia do domu) i wziąć na siebie odpowiedzialności podjęcia tej decyzji.
Ja rozumiem, że nie trzeba się znać na wszystkim. Ja rozumiem, że polskie prawo jest zawiłe. Nie rozumiem jednak, jak można nie wiedzieć czegoś, co bezpośrednio dotyczy wykonywanej przeze mnie pracy. Jeśli zajmuję się tylko i wyłącznie rejestracją pojazdów, wpisywaniem i wykreślaniem z dowodów rejestracyjnych właścicieli, to wydaje mi się, że powinnam się pokusić o sprawdzenie, w jakich okolicznościach można to zrobić, a w jakich nie.
Podobno mój przypadek był wyjątkowy i nigdy się jeszcze nie wydarzył. Śmiem wątpić, ale... co ja tam wiem. Pani kierownik, z którą tę niezwykle zawiłą kwestię można było skonsultować już poszła do domu, więc zostałam odprawiona z kwitkiem, bo pani urzędnik kategorycznie odmówiła dopełnienia formalności. Za to zaproponowała, bym następnym razem przyprowadziła byłego męża, by ten poświadczył wszystko... tak na wszelki wypadek. Jakiś absurd! Chyba nie wie, co oznacza rozwieść się.
Przyznaję, trochę się oburzyłam, szczególnie, że na kolejną wizytę znowu muszę czekać w kolejce i znowu się zwolnić z pracy! Pani zaproponowała, bym umówiła wizytę na środę, bo wówczas pracują do 17. Tyle, że pierwsza taka środa jest wolna w maju, ja mam 30 dni na wykreślenie drugiego właściciela, a już minęły dwa tygodnie! Byłam zmuszona umówić kolejną wizytę w godzinach mojej pracy, a pani urzędnik obiecała skonsultować kwestię z kierowniczką i do mnie oddzwonić nazajutrz. Zrobiła, jak obiecała i przyznała mi rację. Tylko co z tego?! Znowu będę musiała się zwolnić z pracy i znowu tam pojechać! Mam tylko nadzieję, że trafię na tę samą panią, bo ona już problem okiełznała. Jak będzie w okienku ktoś inny, to... może być różnie.
Ja rozumiem, że nie trzeba się znać na wszystkim. Ja rozumiem, że polskie prawo jest zawiłe. Nie rozumiem jednak, jak można nie wiedzieć czegoś, co bezpośrednio dotyczy wykonywanej przeze mnie pracy. Jeśli zajmuję się tylko i wyłącznie rejestracją pojazdów, wpisywaniem i wykreślaniem z dowodów rejestracyjnych właścicieli, to wydaje mi się, że powinnam się pokusić o sprawdzenie, w jakich okolicznościach można to zrobić, a w jakich nie.
Podobno mój przypadek był wyjątkowy i nigdy się jeszcze nie wydarzył. Śmiem wątpić, ale... co ja tam wiem. Pani kierownik, z którą tę niezwykle zawiłą kwestię można było skonsultować już poszła do domu, więc zostałam odprawiona z kwitkiem, bo pani urzędnik kategorycznie odmówiła dopełnienia formalności. Za to zaproponowała, bym następnym razem przyprowadziła byłego męża, by ten poświadczył wszystko... tak na wszelki wypadek. Jakiś absurd! Chyba nie wie, co oznacza rozwieść się.
Przyznaję, trochę się oburzyłam, szczególnie, że na kolejną wizytę znowu muszę czekać w kolejce i znowu się zwolnić z pracy! Pani zaproponowała, bym umówiła wizytę na środę, bo wówczas pracują do 17. Tyle, że pierwsza taka środa jest wolna w maju, ja mam 30 dni na wykreślenie drugiego właściciela, a już minęły dwa tygodnie! Byłam zmuszona umówić kolejną wizytę w godzinach mojej pracy, a pani urzędnik obiecała skonsultować kwestię z kierowniczką i do mnie oddzwonić nazajutrz. Zrobiła, jak obiecała i przyznała mi rację. Tylko co z tego?! Znowu będę musiała się zwolnić z pracy i znowu tam pojechać! Mam tylko nadzieję, że trafię na tę samą panią, bo ona już problem okiełznała. Jak będzie w okienku ktoś inny, to... może być różnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz